Spory o naukowość i ramy pola badawczego oraz odrębność od szerszej pojęciowo dyscypliny nauk o bezpieczeństwie to chleb powszedni studiów strategicznych. Jeśli nawet te ostatnie bardzo ściśle związane były z praktyką polityki międzynarodowej, to przecież nigdy nie zerwały ze swoimi korzeniami akademickimi. Podkreślają to m.in. biografie „gigantów” studiów strategicznych, którzy refleksję rozwijali w kontakcie z działalnością instytucji państwowych, którym poświęcili nierzadko wiele lat pracy. Tam zaś koncentrowali się na analizie ewolucji wojen i strategii służących ich wygrywaniu. Wobec wizji zagłady nuklearnej, interesowało ich zwłaszcza, jak obniżać napięcia i uniknąć konfliktu mocarstw, co wymagało szerokiego spektrum działań pośrednich korzystających z wojskowych i cywilnych instrumentów rywalizacji. A zatem, można pokusić się o stwierdzenie, że to sprawy centralne dla studiów strategicznych i ich poszerzające się otoczenie otworzyły drogę do rozwoju koncepcji bezpieczeństwa. Myśl strategiczną dyscyplinował tutaj wymóg skuteczności polityki (bezpieczeństwa).
Nieuchronnie jednak uruchomił on także nieposkromioną wyobraźnię akademików, think-tankerów i manipulatorów politycznych. Ci zaś rozciągnęli (poddali sekurytyzacji) zawartość koncepcji bezpieczeństwa, czasem poprzez solidną obserwację rzeczywistości, a niekiedy w sposób niepozwalający na rozróżnienie ich od spraw „normalnych”. Czynili to z różnych powodów, to z akademickiej ciekawości – wolnej od odpowiedzialności na wnioski – a to z potrzeb bieżącej polityki instrumentalizującej strach dla mobilizacji elektoratu.
Ewoluująca koncepcja bezpieczeństwa, w rozlicznych dyskursach traciła role opisowe i porządkujące, dostarczając raczej metafor, lub żargonu zwalniającego z debat i szczegółowych uzasadnień. Już w 1952 r. zwracał na to uwagę jeden z ojców studiów strategicznych – Arnold Wolfers, pisząc że: Przesadą byłoby twierdzić, iż termin bezpieczeństwo narodowe, to nic innego jak źródło konfuzji. Bliższa analiza jednak wskazuje, iż jego stosowanie bez wrażliwości na szczegół zostawia przestrzeń dla jeszcze większej konfuzji, na którą mądre doradztwo polityczne i poważna nauka nie mogą sobie pozwolić. Epicka wizja „weaponizacji wszystkiego”, jest dziś tyleż intelektualną prowokacją ilustrującą omawiany trend, co pułapką banału w obszarze badań i praktyki strategicznej.
Klasyczny paradygmat bezpieczeństwa oparty na centralnej roli państw i obronie przed zewnętrznymi zagrożeniami militarnymi, tworzył względnie prosty mechanizm rozwojowy. Zagrożenia powstawały tu jako skutki pokus, lub niedostatków wyobraźni przywódców oraz oceny wystarczalności dostępnych zasobów własnych i wytworzonych poprzez działalność międzynarodową (sojusze, traktaty, organizacje). Odpowiedzi strategiczne na pojawiające się problemy formułowane były przez państwa dzielące zadania między decydentów politycznych (strategia) oraz inne składniki systemu (wywiad, dyplomacja) korzystające z pełni zasobów materialnych państwa.
Nowy paradygmat wskazuje, że bezpieczeństwo to dobro zdecentralizowane i rozproszone. Państwo pozostaje w jego centrum, ale liczba i siła sprzężeń wojskowych i niemilitarnych elementów w systemie oraz ich konsekwencji wymagają nowych podejść analitycznych i złożonych odpowiedzi z poziomu strategicznych.
W zderzeniu tradycyjnego i nowego paradygmatu, nie kryje się jednak sugestia tłumienia wyobraźni strategicznej (pojęcie zapożyczam od amerykańskiego socjologa Charlesa W. Millsa i jego pracy „Wyobraźnia socjologiczna”) poszukującej poprawnego odczytu rzeczywistości. W przeszłości próby takie, pod maską zdrowego rozsądku, potrzeby dowodów, braku precedensów, czy autorytetu kończyły się bolesnymi kompromitacjami. Sto lat temu kwestionowano np. strategiczną użyteczność lotnictwa wojskowego, potem rewolucyjność komputerów, internetu, czy biotechnologii. Dziś pojawiają się skrajnie odmienne prognozy perspektyw wojskowych zastosowań sztucznej inteligencji, broni autonomicznych, czy Metaversum.
Istota sprawy polega więc, nie na pochwale konserwatyzmu, wypieraniu faktów, stawianiu granic myśleniu i twórczym sporom wizjonerów, ale na niezbędnej strategom trzeźwości myślenia. Nie na ostatnim miejscu jest tu odróżnianie stanów rzeczywistych od urojonych. Od nieokiełznanej sekurytyzacji, do spontanicznej banalizacji bezpieczeństwa droga może być bowiem krótka, a skutki opłakane.
Otwartą kwestią pozostaje, czy poszerzający się paradygmat bezpieczeństwa „wygasza” odrębność studiów strategicznych w ramach nauk o bezpieczeństwie, czy zaledwie ostrzega strategów przed pułapką banału? Od ponad 50 lat okresowo ogłaszany bywa koniec studiów strategicznych. Stratedzy nie złożyli jednak broni, ani pod presją zimnowojennego „odprężenia”, ani pozimnowojennych „wakacji od historii”, ani też złudzeń z początków naszego stulecia, co do dewaluacji czynnika wojskowego w politykach mocarstw.
Strategic studies mają zatem przyszłość. Bo nawet jeśli wielu wydaje się, że wszystko jest bezpieczeństwem, to nie każdy żyjący w tym przeświadczeniu jest strategiem. Stratedzy jak lekarze, koegzystują z szamanami, lecz wybór kogo słuchać należy do ludzi myślących.
Robert Kupiecki
Uniwersytet Warszawski