Siedem lat po podjęciu przez Brytyjczyków decyzji o opuszczeniu Unii Europejskiej miałem okazję odwiedzić Irlandię Północną, a dokładnie znane z tragicznej historii Zjednoczonego Królestwa miasta Belfast i Londonderry (Derry). Wyjazd naukowy był okazją do ciekawych rozmów i obserwacji uczestniczącej. Refleksjami postanowiłem podzielić  się także z czytelnikami strony Stowarzyszenia Studiów Strategicznych.

            Z pozoru wydawać by się mogło, że w Irlandii Północnej „nic złego się nie dzieje” i  jest to miejsce, w którym trwający od 101 lat konflikt jest w najlepszym wypadku wygaszony, a mieszkańcy tej części Zjednoczonego Królestwa po latach krwawej wojny mogą wreszcie cieszyć się życiem w pokoju i spokoju. Nie do końca jest to obraz prawdziwy, a decyzja o Brexicie podsyciła dawne antagonizmy, tworząc nowe. Skomplikowana sytuacja może doprowadzić w najgorszym wypadku do ponownej eskalacji, tym bardziej że Wielka Brytania jest ważnym elementem systemu bezpieczeństwa Europy, zaangażowanym bardzo aktywnie we wsparcie walczącej z rosyjską agresją Ukrainy, a szkodzenie Londynowi poprzez wspieranie północnoirlandzkich separatystów ma na Kremlu wieloletnią tradycję. Kontakty Łubianki z separatystami z pewnością nie zostały całkowicie zerwane i istnieje realna możliwość ich wykorzystania do destabilizacji Zjednoczonego Królestwa.

Fot. Aleksander Głogowski

            Zawarte w 1998 roku Porozumienie Wielkopiątkowe dało nadzieję na koniec konfliktu. Wdrożenie jego zapisów spowodowało zakończenie walk i ataków terrorystycznych, choć proces rozbrojenia grup określonych w nim jako paramilitarne nie spełnił w całości pokładanych oczekiwań. Jeden z zapisów pozostawił społeczności republikańskiej nadzieję na zjednoczenie obu części Irlandii. Pozostawał on de facto „martwy” aż do referendum „brexitowego” w 2016 roku, kiedy decyzja większości Brytyjczyków o wyjściu z Unii Europejskiej zaktywizowała tendencje odśrodkowe zarówno w Szkocji, jak i w Irlandii Północnej. W obu przypadkach zwolennicy secesji podnosili argument, że w referendum mieszkańcy tej części państwa w większości zagłosowali przeciwko Brexitowi. Zatem zerwanie więzi z Londynem skutkowałoby pozostaniem nowych niepodległych państw w Unii Europejskiej (pomijam tu komplikacje prawne – nie byłoby to tak proste formalnie, jak głosili zwolennicy tej koncepcji). W przypadku Irlandii Północnej pojawiła się koncepcja, aby w celu pozostania tej części wyspy w strukturach UE skorzystać z zapisów Porozumienia Wielkopiątkowego i rozpocząć proces zjednoczenia z Republiką Irlandii. Nie jest to jednak tak proste, jak mogłoby się z pozoru wydawać, zarówno z powodów politycznych, jak i ekonomicznych.

Owszem, nie tylko (co oczywiste) Sinn Féin, ale i rządząca w Republice Irlandii Fine Gael maja to hasło zapisane w swoich manifestach, bo taka jest tradycja i historia. Jednak w praktyce zbyt chętne materializacji tej idei nie są, gdyż generowałaby problemy dwojakiego rodzaju:

1. Kwestia integracji gospodarczej i wzięcia na siebie utrzymania Północnej Irlandii z jej darmową opieką zdrowotną i dużo bardziej rozbudowanymi świadczeniami socjalnymi, jakich w Republice nie ma.

2. Zagrożenie terroryzmem. Głownie wtedy oczywiście brytyjsko-„protestanckim”, ale tez radykalni Republikanie z „Nowej” Irlandzkiej Armii Republikańskiej, z ich rewolucyjnymi postulatami, mogliby stać się problemem (nota bene mają oni własna, już otwarcie marksistowską przybudówkę polityczną – Saoradh). Do tego kwestia „kryminalizacji” społeczeństwa Irlandii Północnej (upraszczając: samosądy są poważnym problemem w biedniejszych, zwłaszcza republikańskich, dzielnicach, w których radykałowie sami wymierzają „sprawiedliwość”, gdyż oficjalnie kontestują suwerenność Wielkiej Brytanii i jurysdykcję ich instytucji policyjno-sądowych).  

Oczywiście nie wszyscy mieszkańcy Północnej Irlandii identyfikują się na podstawie religii. Są wyborcy „partii trzecich”. Brexit wpłynął też na przesunięcia elektoratów, szczególnie w stronę Sinn Féin, bo wiele osób po prostu nie chce granicy z Republiką, gdyż maja pracę dzięki „turystom” z Republiki (w Irlandii Północnej są niższe ceny, więc popularna jest „turystyka handlowa” oraz wyjazdy „imprezowe”), a partia ta nie godzi się na przywrócenie kontroli (w tym celnych dla „importerów indywidualnych”).

Innym ciekawym problemem jest zmiana samookreślenia się mieszkańców Irlandii Północnej: oprócz Irlandczyków i Brytyjczyków są też ozdoby określające się jako Północni Irlandczycy, którzy w razie referendum zjednoczeniowego staną się „języczkiem u wagi”. Zmianie ulega także używanie tradycyjnych pojęć „katolicy versus protestanci” – jest to zwyczajowa narracja republikańska. Pomija ona fakt, ze procesy sekularyzacyjne w Północnej Irlandii także postępują i osoby niewierzące potrzebują innej samoidentyfikacji w miejsce starych podziałów. Na razie faktycznie to są w zasadzie synonimy, ale… perspektywa referendum powoduje, ze chcąc przekonać wyborców do glosowania za/przeciw, oba środowiska zaczynają pomijać kwestie religii, wprowadzając w ich miejsce identyfikację z istniejącymi państwami. Zatem katolik, który chce pozostać w UK, i protestant chcący dołączyć do Republiki, jak i osoby niewierzące identyfikujące się z jednym z istniejących państw, zaczynają być „zauważani”. I tu pojawia się tez pole podziału: lewica-Republikanie, prawica-Unioniści. Ci drudzy zresztą maja już dwie duże partie, różniące się stopniem radykalizmu. Demokratyczna Partia Unionistów, jak sądzę, pierwsza „otworzy się” na lojalnych katolików, którzy wolą zachować status quo od włączenia ich kraju do bardziej liberalnej (zarówno ekonomicznie, jak i jeśli chodzi o prawodawstwo w kwestiach światopoglądowych) Republiki. Strona republikańska też jest podzielona. Zwolennicy Sinn Féin chcą „po prostu” wejść do Republiki. Wyborcy Saoradh  chcą zjednoczenia, ale nie „z Republika, taką jaka ona jest”, za to domagają się utworzenia „nowej, sprawiedliwej społecznie (socjalistycznej) Irlandii na całej wyspie”.

Także stosunek do Brexitu nie nałożył się w prosty sposób na stosunek do UK, co pokazało referendum, w którym większość mieszkańców Irlandii Północnej opowiedziała się za pozostaniem w Unii Europejskiej, ale sondaże badające ich stosunek do przyłączenia do Republiki Irlandii wskazują, że zwolennicy status quo mają obecnie przewagę liczebną.

Fot. Aleksander Głogowski

            Przedstawiona pokrótce sytuacja jest bardzo dynamiczna. Zwiedzając Belfast czy Derry/Londonderry, można w dalszym ciągu zaobserwować charakterystyczne murale, wskazujące z którą „opcją” sympatyzują mieszkańcy danej dzielnicy. Spada natomiast liczba flag brytyjskich i irlandzkich wywieszanych na prywatnych domach. Nie oznakowuje się już barwami państwowo-narodowymi krawężników ulic. Jednocześnie policja północnoirlandzka notuje wzrost liczby incydentów o charakterze terrorystycznym (głównie przestrzeliwania kolan oraz pobić, ale także aktów agresji przeciwko funkcjonariuszom policji i instytucji bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii). Oznacza to, że sytuacja w Irlandii Północnej, wbrew nadziejom optymistów, daleka jest od normalizacji. Brexit wygenerował kolejne problemy, związane z relacjami ekonomicznymi pomiędzy Ulsterem a „resztą” Wielkiej Brytanii i Republiką Irlandii. Obecny stan, w którym granica celna między oboma częściami Irlandii faktycznie nie istnieje, natomiast funkcjonuje między (formalnie będącą integralną częścią Wielkiej Brytanii) Irlandią Północną a resztą Wysp Brytyjskich, generuje wiele problemów i nie da się go na dłuższą metę utrzymać. Również kwestia praw obywateli Irlandii Północnej jest skomplikowana, gdyż na mocy Porozumień Wielkopiątkowych mają oni możliwość posiadania zarówno paszportów Republiki Irlandii, jak i Zjednoczonego Królestwa, zatem formalnie mogą pozostać w Unii Europejskiej, choć państwo, na terytorium którego zamieszkują, już do niej nie należy. Ta skomplikowana sytuacja ma bardzo duży potencjał destabilizacji Wielkiej Brytanii. Możliwa jest dalsza radykalizacja zarówno środowisk republikańskich, jak i unionistycznych, co może doprowadzić do eskalacji i „odrodzenia się” zjawiska terroryzmu. Podjęcie poważnej dyskusji na temat zjednoczenia Irlandii z pewnością będzie też oddziaływać na podobne inicjatywy w Szkocji, a być może także w Walii. To zaś spowoduje, że powróci pytanie dotyczące przyszłości brytyjskiego (angielskiego?) potencjału nuklearnego, opartego dziś głównie o wyrzutnie zainstalowane na pokładach okrętów podwodnych stacjonujących w Szkocji. Rządząca w Edynburgu Szkocka Partia Narodowa już deklaruje, że nie jest zainteresowana tym, by w szkockich portach znajdowały się te jednostki. W Irlandii Północnej Wielka Brytania nie posiada tego rodzaju infrastruktury obronnej, znajdują się tam natomiast instalacje nasłuchowe związane z kontrolowaniem ruchu morskiego na północnym Atlantyku, co ma związek z realizacją brytyjskich zobowiązań sojuszniczych w ramach NATO. Ewentualna eskalacja konfliktu w Irlandii Północnej mogłaby spowodować powrót konieczności dyslokacji bardziej znaczących sił zbrojnych przez Londyn, co osłabiłoby ich zdolności ekspedycyjne wobec przeprowadzonych w ostatnich latach redukcji jednostek wojskowych i etatów oraz rozważanych/wdrażanych procesów modernizacyjnych. Sytuacja w niewielkiej terytorialnie i demograficznie Irlandii Północnej może zatem wpłynąć na pozycję międzynarodową Wielkiej Brytanii także w interesującym nas wymiarze militarnym.

            Warto zatem obserwować rozwój wydarzeń w Irlandii Północnej, gdyż może on w mniejszym lub większym stopniu oddziaływać na sytuację strategiczną w Europie.

Aleksander Głogowski,
Uniwersytet Jagielloński