Podczas gdy problematykę relacji transatlantyckich zdominował wątek dążeń administracji Trumpa do zakończenia wojny w Ukrainie metodą kija i marchewki (kij dla Ukrainy, marchewka dla Rosji), niemało dzieje się również na dalszym planie. W tym wypadku chodzi o stosunki Stanów Zjednoczonych z innym państwem naszego regionu – Rumunią. Obserwacja biegu wydarzeń prowadzi do dość pesymistycznych, niepokojących momentami, wniosków co do znaczenia państw Europy Środkowo-Wschodniej (a więc także wschodniej flanki NATO) w polityce obecnych władz USA.

Kanwą wydarzeń jest anulowana pierwsza tura wyborów prezydenta Rumunii z grudnia 2024 r. w związku z zewnętrzną ingerencją w proces wyborczy na korzyść kandydata, który ostatecznie uzyskał najwięcej głosów (Călina Georgescu – prorosyjskiego ultranacjonalisty, miłośnika teorii spiskowych i Żelaznej Gwardii, zgłaszającego pretensje terytorialne wobec Ukrainy). Wybory przełożono na maj, a kwestia dopuszczenia do startu w nich Georgescu pozostawała nierozstrzygnięta. Sprawa, dość nieudolnie rozegrana politycznie przez rumuńskie władze, znalazła oddźwięk międzynarodowy. Podczas głośnego wystąpienia na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa wiceprezydent USA J.D. Vance poddał Rumunię frontalnej krytyce. Mówiąc o obronie demokracji i wolności słowa, jego zdaniem zagrożonych w Europie, decyzję o anulowaniu wyborów uznał za podjętą pod wpływem „wątłych podejrzeń służb wywiadowczych i pod ogromną presją międzynarodową”, a kwestię rosyjskiej dezinformacji zbagatelizował słowami: „jeśli waszą demokrację może zniszczyć kilkaset dolarów wydanych przez obce państwo na reklamy w internecie, to od samego początku nie była ona zbyt silna”. Pośród innych wątków przykład ten posłużył mu do zasugerowania, że w rzeczywistości to europejski liberalny mainstream niszczy demokrację. Wsparcie dla Georgescu wyrażał także nieraz, za pośrednictwem należącej do niego platformy społecznościowej X, Elon Musk.

26 lutego Georgescu został zatrzymany i doprowadzony na przesłuchanie w prokuraturze. To wówczas miał, wedle zapowiedzi jego sztabu, ogłosić ponowne kandydowanie na urząd prezydenta. Ostatecznie usłyszał zarzuty składania fałszywych zeznań i deklaracji (m.in. w kwestii finansowania kampanii wyborczej) oraz wspierania grup ekstremistycznych. Dokonano też przeszukań w domach wielu współpracowników Georgescu, a u niektórych z nich znaleziono znaczące ilości gotówki czy arsenały broni i amunicji. Reakcja USA okazała się jednak ostatecznie dużo bardziej powściągliwa, niż można się było spodziewać i ograniczyła się do pełnych oburzenia tweetów Muska. Reakcji ze strony organów państwa nie było.

Za to już następnego dnia Rumunię opuścili, po odzyskaniu zatrzymanych przez prokuraturę paszportów, aresztowani w grudniu 2022 r. (w dość zabawnych okolicznościach) bracia Andrew i Tristan Tate. Odblokowano także należące do nich środki, zamrożone na czas postępowania. Na braciach ciążyły zarzuty bardzo poważnego kalibru – od licznych gwałtów po handel ludźmi i kierowanie grupą przestępczą. Materiał dowodowy obejmował zeznania ofiar (w kilku przypadkach nieletnich). Andrew Tate to popularny w niektórych kręgach internetowy influencer, głoszący w swoich filmach mizoginistyczne treści, nierzadko również skrajnie prawicowe, afirmujący przestępczy styl życia. Jeszcze przed ich wyjazdem napotkać można było informacje o naciskach nowej administracji USA, aby Rumunia umożliwiła go – miał za tym lobbować Richard Grenell (podczas pierwszej kadencji Trumpa ambasador USA w Niemczech i krótko szef wywiadu) w trakcie Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Przypuszczenia o układzie między władzami obydwu państw – zwolnienie Tate’ów w zamian za wolną rękę w sprawie Georgescu – choć oczywiście niepotwierdzone, pojawiły się nieuchronnie. Po powrocie Tate’a do USA miłą pogawędkę ucięła sobie z nim doradczyni Trumpa, Alina Habba, określając się mianem „wielkiej fanki” influencera i litując nad jego rumuńskimi doświadczeniami.

Dlaczego jednak ta kryminalna historia miałaby interesować przedstawicieli studiów strategicznych? W tym miejscu warto przypomnieć o kilku istotnych faktach składających się na kontekst: 1) Rumunia graniczy z dwoma państwami, wobec których Rosja prowadzi wrogie działania – Ukrainą i Mołdawią (zamrożony konflikt i ogromnej skali presja „poniżej progu wojny”), 2) Rumunia od kilku dobrych lat wypełnia zobowiązanie z Newport, przeznaczając na obronność powyżej 2% PKB, 3) Rumunia zawarła w ostatnich latach kontrakty na zakup m.in. samolotów wielozadaniowych F16 i F35, transportowych C-130H Hercules czy czołgów M1A2 Abrams, 4) W rumuńskim Deveselu znajduje się jeden z dwóch (obok Redzikowa) filarów systemu Aegis Ashore, tj. naziemnego komponentu systemu obrony antybalistycznej USA, a ściślej rzecz ujmując, są tam rozmieszczone wyrzutnie rakiet SM-3 mających zestrzeliwać pociski krótkiego i średniego zasięgu (instalację tę istotnie zmodernizowano zresztą podczas pierwszej kadencji Trumpa), 5) Przez rumuńskie wody terytorialne na Morzu Czarnym odbywa się transport ukraińskiego zboża w kierunku cieśnin tureckich, a port w Konstancy jest ważnym hubem przeładunkowym. Dobór przykładów nieprzypadkowy – podobieństwo z sytuacją strategiczną Polski można uznać za niemałe. A jednak, mimo tak doniosłej roli Rumunii w obecnej architekturze bezpieczeństwa euroatlantyckiego, interes strategiczny globalnego supermocarstwa zszedł na dalszy plan wobec potrzeby wsparcia zaprzyjaźnionego kryminalisty czy wyborczego poparcia dla ideowego pobratymca, którego zwycięstwo niewątpliwie zachwiałoby powyższym status quo.

Czego zatem uczy nas zaistniała sytuacja? Póki Polska przydaje się administracji Trumpa, jako kontrprzykład „czempiona”, do atakowania państw członkowskich Sojuszu Północnoatlantyckiego i podważania natowskich gwarancji bezpieczeństwa, póty przyjazne słowa i gesty będą zapewne trwały. Ale ewentualne „wejście w szkodę” w postaci naruszenia partykularnych interesów kogoś ze środowiska MAGA może sprawić, że więzi sojusznicze momentalnie pójdą w niepamięć, a Polska stanie się, jak ujął to J.D. Vance, „losowym krajem”. Skoro zaś Rosja przestanie być postrzegana jako zagrożenie amerykańskiego bezpieczeństwa (o czym zresztą wprost mówi obowiązująca wciąż Strategia Bezpieczeństwa Narodowego USA z 2022 r.), na co wskazuje obecny kurs republikańskich władz państwa, to walka z rosyjską dezinformacją i dywersją przez państwa naszego regionu może wówczas zostać uznana za kolejny akt niszczenia demokracji i wolności słowa przez mityczną „radykalną lewicę”.

Piotr Śledź,
Uniwersytet Warszawski