Zapowiedź prezydenta Donalda Trumpa o „konieczności wzięcia przez Europę odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo”, połączona z pogłoskami o rychłym wycofaniu przez USA „jakiejś części” ich sił zbrojnych z Europy wywołała natychmiastową reakcję przedstawicieli największych państw kontynentu. Podczas szczytu w Londynie wskazali oni na konieczność rozbudowy europejskiego potencjału obronnego. Podobne oświadczenia złożyli później czołowi politycy europejscy: prezydent Francji, premier Wielkiej Brytanii oraz przewodnicząca Komisji Europejskiej. Politycy ci wskazali również na konieczność uniezależnienia się państw europejskich od amerykańskiego przemysłu obronnego. Z taką ogólną diagnozą i reakcją nie sposób się nie zgodzić, jednak problem pojawia się, gdy zastanowimy się nad szczegółami, które muszą zostać zrealizowane, żeby tę samodzielną zdolność do obrony odtworzyć (czy raczej stworzyć, gdyż co najmniej od 1945 roku pod względem militarnym państwa Europy Zachodniej były całkowicie zależne od USA).

Jeśli chodzi o potencjał technologiczny sektora zbrojeniowego, to poszczególne państwa europejskie (w szczególności Niemcy, Francja, Wielka Brytania czy Włochy) mają się czym pochwalić. Produkują wysokiej jakości czołgi, samoloty a także broń ręczną i oczywiście amunicję standardu NATO. Podobnie Francja czy Niemcy są liczącymi się producentami okrętów wojennych, zarówno podwodnych i nawodnych. „Na papierze” połączone siły zbrojne europejskich członków NATO są porównywalne z tym, czym dysponuje obecnie Federacja Rosyjska. Trzeba jednak wziąć pod uwagę to, o czym pisał B. H. Liddel Hart w pracy „Strategy” wydanej po raz pierwszy w 1954 roku. Mianowicie zwraca on uwagę na zaplecze gospodarcze dla sił zbrojnych, które zapewni możliwości szybkiego wyprodukowania odpowiedniej ilości potrzebnego sprzętu, części zamiennych a także m.in. żywności dla sił zbrojnych. I tu zaczyna się poważny problem dla Europy. Jak ustalili eksperci portalu Defence24, wyprodukowanie czołgów Leopard 2 dla wyposażenia tworzonego austriackiego batalionu czołgów wymagać będzie sześciu lat. Jest to kropla w morzu potrzeb, jeśli Europa ma zapełnić lukę powstałą w razie ewentualnego wycofania się sił amerykańskich. Teoretycznie możliwe byłoby proste zwiększenie produkcji w zakładach zbrojeniowych, jednakże w praktyce jest to bardzo skomplikowane, o ile w ogóle możliwe w warunkach obecnej polityki Unii Europejskiej. Od ponad dekady obserwujemy bowiem proces odwrotny, który można już śmiało określić jako dezindustrializację. Motywowane troską o środowisko naturalne Ziemi polityki, zwane obecnie „Zielonym Ładem”, zakładają bowiem nakładanie wysokich opłat za emisję dwutlenku węgla. Powoduje to radykalny wzrost kosztów zarówno samej produkcji przemysłowej (np. w sektorze hutniczym, w którym proces wytopu stali oraz innych metali wymaga zastosowana węgla), jak też poprzez wzrost cen energii elektrycznej (te są w UE znacznie wyższe niż w Stanach Zjednoczonych, o Chinach czy Rosji nie wspominając). Efektem takiej polityki jest proces „przenoszenia” produkcji przemysłowej do tych państw, w których jest ona bardziej opłacalna, a więc głownie do Azji. Problem ten dotyczy nie tylko stali oraz innych metali niezbędnych do produkcji nowoczesnych samolotów, okrętów i pojazdów wojskowych, ale nawet szycia mundurów czy produkcji elementów wyposażenia wojskowego. Nad sensownością procesu przenoszenia produkcji do państw rozwijających się można ogólnie dyskutować, ale w przypadku sektora obronnego sytuacja wygląda zdecydowanie bardziej poważnie: obok powszechnie znanego uzależnienia od amerykańskiej obecności wojskowej, siły zbrojne państw europejskich stały się pośrednio lub bezpośrednio zależne od państw azjatyckich, pozostających pod politycznym i gospodarczym wpływem Chin. Przykładowo obecnie głównym towarem eksportowym Polski do Pakistanu jest… złom stalowy, a nasz przemysł hutniczy obecnie nie jest w stanie zaspokoić potrzeb innych sektorów gospodarki. Sytuacja wygląda jeszcze gorzej w państwach, które poszły już dużo dalej w procesie wdrażania „Zielonego Ładu”. Sam projekt jest uzasadniony, jeśli uwzględnimy globalne zagrożenia klimatyczne, lecz obecnie stajemy przed potencjalnym, „tradycyjnym” zagrożeniem dla bezpieczeństwa międzynarodowego (a w szczególności – regionalnego, europejskiego) ze strony Federacji Rosyjskiej i jej neoimperialnej polityki. Wobec znacznego pogarszania się sytuacji międzynarodowej ta zależność od zewnętrznych dostawców staje się poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa europejskiego. Pamiętajmy przy tym, że proces integracji europejskiej zapoczątkowało utworzenie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, zakładającej zacieśnienie współpracy państw-członków w tej, uznawanej wówczas za strategiczną, dziedzinie gospodarki, ściśle związanej z potrzebami przemysłu obronnego. Kolejnym problemem wygenerowanym przez politykę Zielonego Ładu jest powolny upadek sektora motoryzacyjnego, który w razie konfliktu zbrojnego jest naturalnym zapleczem serwisowym dla sił zbrojnych, opartych w znacznej mierze na różnych typach pojazdów.

Co jest przyczyną tego tragicznego stanu, w jakim znalazło się zaplecze technologiczne sił zbrojnych? Przez ostatnie 30 lat w Europie panowało przeświadczenie, że nic nam nie zagraża. Sprawdzał się układ, w którym amerykański „parasol nuklearny” dawał europejskiemu biznesowi (jak się okazuje, złudne) poczucie bezpieczeństwa. Panował paradygmat, według którego NATO, opierające się na amerykańskich siłach nuklearnych, posiada wystarczający potencjał odstraszania wszystkich potencjalnych agresorów o charakterze państwowym. Jeśli zauważano jakieś zagrożenia, to ze strony aktorów niepaństwowych, takich jak organizacje terrorystyczne czy lokalni separatyści (także nierzadko wspierani przez państwa trzecie). Agresja Rosji na Ukrainę pokazała, że wojna na kontynencie europejskim jest zagrożeniem realnym, zwłaszcza gdy będzie to starcie konwencjonalne. Obecne stanowisko prezydenta USA skłania niektórych polityków do podawania w wątpliwość wiarygodności NATO oraz art.5 Traktatu (pomijając dość ogólne jego brzmienie i fakt, że do tej pory żadne państwo nie podjęło ryzyka by sprawdzić, jak zostanie on zinterpretowany w praktyce). Co najmniej zaś wymusza na europejskich członkach Sojuszu podjęcie działań w celu zwiększenia własnych zdolności obronnych. Zatem dotychczasowe spojrzenie na relacja wojska z sektorem obronnym (z pozostałymi sektorami gospodarki również) wymaga poważnej refleksji. Zagrożenie zewnętrzne ze strony innego mocarstwa wymusza konieczność dostrzeżenia potencjału cywilnych sektorów gospodarki w duchu koncepcji Liddel Harta, a więc jako potencjalną „głębię strategiczną” – zasoby, które na co dzień pracują na rzecz swoich udziałowców i ogólnie gospodarki, ale w razie konieczności związanej z (potencjalnym) konfliktem zbrojnym, mogą i powinny zostać uwzględnione w planowaniu strategicznym. Ta z kolei refleksja powinna skłonić nas do kolejnych przemyśleń nad tym, czy w obecnych niespokojnych warunkach możliwe jest utrzymywanie polityki, która ogranicza, a wręcz likwiduje, możliwości rozwoju sektorów produkcji, zwłaszcza przemysłu. Nawet przyjmując mniej pesymistyczny wariant, w którym stroną konfliktu z Europą będzie jedynie Rosja, pozostaje aktualny problem przecięcia łańcuchów dostaw. A co to oznacza, przekonaliśmy się w okresie pandemii SARS – Covid19, kiedy produkcja przemysłowa UE drastycznie spadła. W razie konfliktu zbrojnego z Rosją te łańcuchy dostaw ponownie zostaną przecięte. W bardziej pesymistycznym wariancie Chiny i/lub inne państwa azjatyckie mogą zdecydować o niedostarczaniu do Europy podstawowych komponentów przemysłowych, co z kolei doprowadzi do zatrzymania produkcji i pozbawi siły zbrojne nie tylko nowego sprzętu, ale nawet niezbędnych części zamiennych oraz amunicji.

W związku z powyższym należy się poważnie zastanowić, czy w obecnych uwarunkowaniach geopolitycznych możliwe jest utrzymanie projektu „Zielonego Ładu” oraz ograniczanie emisji CO2 i gazów cieplarnianych. Wymaga to rozważenia, czy zapewnienie egzystencjalnego bezpieczeństwa państw europejskich jest, czy też nie jest, dobrem wyższym od walki z globalnym ociepleniem/globalnymi zmianami klimatu, zwłaszcza w sytuacji, gdy np USA  nie wdraża przyjętych zobowiązań, a inne posiadają w tym względzie znaczne ulgi. Bez co najmniej moratorium na ten projekt odbudowa i rozbudowa sił zbrojnych państw europejskich będzie albo niemożliwa, albo zajmie zbyt wiele czasu, którego możemy już nie mieć. W tym zakresie Polska jako członek UE ma niestety bardzo niewielkie możliwości działania z uwagi na obowiązujący w Unii proces decyzyjny. Jednak nasi politycy powinni artykułować opisane problemy i starać się przekonywać partnerów do zmiany polityki energetyczno-klimatycznej, a nie zadowalać się jedynie środkami finansowymi przeznaczanymi przez Brukselę na zwiększenie produkcji broni i amunicji, gdyż obecne zasoby, jakimi UE dysponuje, są niewystarczające, żeby proces ten przebiegł odpowiednio szybko.

Aleksander Głogowski,
Uniwersytet Jagielloński