Co łączy te wojny? Hegemoniczne ambicje mocarstw ubrane w szatę zapewniania sobie bezpieczeństwa. W ani jednym przypadku ofiara agresji nie zagrażała bezpieczeństwu agresora, wbrew temu co on sam głosił, podając bezpieczeństwo jako pretekst do wojny. W każdym z tych przypadków możliwe były, bądź były prowadzone, rozmowy mogące rozwiązać problem bezpieczeństwa.
Na przełomie 2002-2003 działała na terenie Iraku surowa inspekcja ONZ badająca sprawę posiadania przez ten kraj broni masowego rażenia, z którą Bagdad ściśle współpracował. Waszyngton kazał usunąć misję i dokonał agresji. Po pierwszej agresji Rosji na Ukrainę w 2014 roku zawarto porozumienia mińskie, których Moskwa nie przestrzegała i dokonała agresji. Po powrocie Trumpa do władzy zaczęły się rozmowy USA-Iran ws. irańskiego problemu nuklearnego (wcześniej, w 2018 r., odpowiednie porozumienie zostało jednostronnie zerwane przez Waszyngton). W tym ostatnim przypadku Izrael rozpoczął 12 czerwca agresję na Iran, tuż przed kolejną rundą rozmów, aby je zerwać. Netanjahu, a ostatecznie sam Trump, nad porozumienie woleli militarną klęskę Iranu, wszak chodziło głównie o efekt wizerunkowy i doraźny interes władzy.
W każdym z przypadków głoszono fałszywy mit zagrożenia. Ofiary za każdym razem okazywały się o wiele słabsze, o czym z góry wiedziano – inaczej nie rozpoczynano by wojny. Pomyłka Putina polegała jedynie na tym, że nie przewidział skali zachodniej pomocy. Ale Trump po dojściu do władzy zdradził Ukrainę (bo ma „słabe karty”) i gra na zwycięstwo Putina. W każdym z przypadków prawo międzynarodowe czy zasadność, to znaczy słuszność, działań militarnych były dla agresorów godne pogardy i bez znaczenia
Jaki błąd popełniały ofiary? Bardzo podobny: nie chciały przyjąć bezwarunkowego dyktatu mocarstw
To są kliniczne demonstracje typowej power politics. Nie należy jej mylić z realizmem ofensywnym, czyli zoologiczną lub, jeśli ktoś woli, jaskiniową wersją realizmu jako szkoły myślenia w stosunkach międzynarodowych. Choć jeśli zoologiczną, to może ze względu na wilcze prawo wprowadzane do życia międzynarodowego przez niektóre mocarstwa. Ale i tu błąd. Wilki atakują dla zdobywania pożywienie niezbędnego dla ich przetrwania. Zatem to nie interesy bezpieczeństwa mocarstw stały za tytułowymi agresjami, lecz groźne szaleństwa władców, którzy, dysponując siłą, sądzą, że są bezkarni. Z całą pewnością, było tak w przypadku G.W. Busha, Putina, Netanjahu i Trumpa. Zresztą jedynym powodem uderzeń USA na Iran było ratowanie władzy Netanjahu – Trump nawet tego nie krył. Wzajemnie się też inspirują. Putin powtarza, że jego interwencje nie różnią się od tego, co robiły i robią Stany Zjednoczone; jeśli im wolno, Rosji też.
Były także różnice pomiędzy tymi wojnami, ale miały charakter głównie operacyjny. W 2003 roku mieliśmy do czynienia z potężną, karną misją ekspedycyjną. Kraj został zdemolowany. W 2022 roku doszło do tradycyjnej inwazji lądowej, w stylu I czy II wojny światowej. W czerwcu 2025 roku agresorzy ograniczyli się do miażdżących uderzeń z powietrza. W dwóch pierwszych przypadkach deklarowanym celem wojny było także obalenie władzy (Rosji się nie udało). W tym trzecim przypadku chciał też tego Izrael, ale ostatecznie Amerykanie z tego z zrezygnowali (pamięć o irackiej lekcji). Nota bene, prezydent Trump domagał się publicznie od irańskiego przywódcy, duchowego ajatollaha Chameneiego, podziękowań za to, że… nie pozwolił Izraelczykom go zabić, co jest osobliwym świadectwem mentalności przywódców mocarstw w tej odmianie power politics.
Ostatnia wojna podlega i będzie długo podlegać różnym interpretacjom, różne wnioski będą wyciągane. Jednym z nich będzie… konieczność posiadania broni nuklearnej przez słabszych, aby ustrzec się przed samowolą mocarstw. Irak nie miał tej broni, padł ofiarą agresji. Korea Północna natomiast zbudowała potencjał nuklearny i, choć nieludzka i groźna, jest bezpieczna. Amerykanie jej nie ruszą. Ale państwa dążące do uzyskania obronnego potencjału nuklearnego pewnie będą to teraz robić w ukryciu. Iran dużo głośno mówił, ale do zbudowania zdolności nuklearnych nie zmierzał i dlatego łatwo było go zaatakować. Niezależnie od tego, że od samego Izraela, mocarstwa nuklearnego, był wielokrotnie słabszy.
Jest w tych wydarzeniach, zwłaszcza ostatnich, bolesna lekcja dla Europy, która mogła je jedynie bezsilnie obserwować i nie zawsze mądrze komentować. Wrażenie ze szczytu NATO w Hadze tylko to wrażenie pogłębiło. W epoce kapryśnej, arbitralnej power politics Europa (UE) nie może pozostawać strategicznym kapłonem; takim trochę Iranem, który dużo mówi, ale w kategoriach czysto strategicznych niewiele może. Czy Europejczycy to zrozumieją? Cytując klasyka: „to już zupełnie inna historia”.
Byłoby dobrze, aby ten wstępny komentarz wywołał bardziej pogłębione analizy i oceny ze strony członków naszego Stowarzyszenia, które moglibyśmy zamieszczać na tej stronie.
Roman Kuźniar,
Uniwersytet Warszawski